sobota, 22 lutego 2014

Śmierć Shei

Shea siedziała przy biurku i pisała list. W jej oczach lśniły łzy, jednak nie pozwalała im płynąć. Zajrzałam jej przez ramię i zdziwiłam się, bowiem list ten zaadresowany był do mnie. Zaczęłam czytać.
Droga Elisabeth,
w zasadzie nie znałyśmy się wcale, jednak to właśnie dzięki Tobie zrozumiałam, czym jest życie. Kiedy ujrzałam Cię po raz pierwszy od dnia Twojej śmierci, byłam przerażona. Twoje ciało składało się z niezliczonej ilości kawałków, z których ostatecznie uformowała się cała Twoja osoba. Nic nie mówiłaś. Po prostu stałaś i patrzyłaś na mnie bez wyrazu, choć mogłabym przysiąc, że przez chwilę w Twych brązowych oczach widziałam smutek. Kiedy przed zniknięciem zdołałaś się uśmiechnąć zrozumiałam, że to nie z powodu własnej śmierci jesteś smutna, a to mój los jest tego powodem. Dziękuję Ci, dzięki Tobie, tej krótkich chwili w parku zrozumiałam, co powinnam – co chcę zrobić. Oszukiwałam się latami, dając kierować swoim życiem matce i wykorzystywać ojcu. To było złe, jednak jest już zbyt późno by to zmienić. Muszę odejść, na zawsze. Dołączyć do Ciebie i innych, których widziałam. Mam wrażenie, że to Ty sprawiłaś, że zaczęłam widzieć tych, którzy odeszli. Jeśli tak jest, proszę – nie obwiniaj się. Może i pozbawiło mnie to części zmysłów, nie raz i nie dwa doprowadziło do łez i zapewniło nocne koszmary, jednak dzięki temu pojęłam, czym właściwie jest śmierć. Ludzie tracą życie codziennie. Jednak umierają za życia jeszcze częściej. Wielu martwych ciałem, duszą jest żywszych od Nas, nieznających sekretów odejścia. Moja dusza jest martwa, egzystencja bezbarwna, a jej kresu nie widać na horyzoncie. Muszę zatem spojrzeć poza niego i przywołać ją do siebie. Chciałabym, byś była wtedy przy mnie. Czekała na mnie. I wybaczyła wszystko, co zrobiłam Ci za życia. Przepraszam.”
Złożyła kartkę na cztery części, ubrała się i poszła na cmentarz. Przysiadła na brzegu pomnika, a kartkę wsunęła pod przyniesiony ze sobą czerwony znicz. Zgarnęła jesienne liście i powiodła dłońmi okrytymi czarnymi rękawiczkami bez palców po złotych literach układających się w moje nazwisko. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Nie otarła jej, a pozwoliła spłynąć aż do podbródka, gdzie wchłonął ją brązowy szalik. Z torby wyjęła – co zupełnie mnie zaskoczyło – słownik polsko-angielski. Dopiero po chwili zrozumiałam, do czego był jej potrzebny. Inskrypcja, zgodnie z moim życzeniem, nie była tradycyjną formułką, a cytatem z pewnej książki zapisanym w języku polskim. Głosiła ona: „Śmierć ma poczucie humoru. Ona nie przychodzi tak po prostu i nie rozbija twojego przyjęcia; raczej zakłada kostium maskaradowy i przychodzi z kielichem w dłoni!”. Tłumaczenie zajęło jej kilka minut. Nie zdołała przetłumaczyć go całkowicie, jednak i ona czytała tę książkę, wiedziałam więc, że wie, co to za cytat. Uśmiechnęła się, co tylko potwierdziło moje przypuszczenia.
- A czasem to ona urządza przyjęcie, na którym mamy być gośćmi honorowymi - szepnęła, zebrała rzeczy i ruszyła w stronę domu.



Włożyła swoją ulubioną sukienkę. Drzwi pokoju zamknęła na klucz. Posprzątała, na biurku ułożyła listy dla swoich rodziców, napisane na kremowym sztywnym papierze i schowane w burgundowych kopertach. Każdą zaadresowała słowami „Przepraszam, mamo” i „przepraszam, tato”. Pisała w nich, że nie ma do nich żalu, że to ona zbyt długo pozwalała, by jej życie wyglądało tak a nie inaczej. Że ten moment prędzej czy później i tak nastał. Jednak niektóre informacje nie powtarzały się w obu listach. Matkę prosiła, by nie zrobiła tego samego jej młodszej siostrze, inaczej straci i ją. Ojcu, by nie zrobił tego nigdy więcej żadnemu innemu dziecku. List do ciotki wysłała dzień wcześniej, pisząc w nim, dlaczego to zrobiła – nie wspomniała jednak o mnie. W jednej z szafek schowała list przeznaczony dla policjantów, opisujący poczynania jej ojca z ostatnich kilkunastu lat. Wiedziała, że to było właściwe. Napisała też list dla siostry. Prosiła w nim, by nie tkwiła w miejscu po jej odejściu, a spełniała marzenia i robiła wszystko, by być szczęśliwą. Obiecywała też, że zawsze będzie z nią, tak jak ktoś inny towarzyszył jej podczas jej najcięższych dni. Przekazała jej też swoje wszystkie rzeczy. Zadbała też o napisanie oświadczenia o kremację i zgodę na przeszczep organów. Kilka dni wcześniej odeszła z drużyny czirliderek i napisała listy do osób, którym również wyrządziła wszelkiego rodzaju krzywdy. Zostawiła też wiadomość do dyrektora z informacją, że są uczniowie, którzy wiedzą o jego romansie i żeby z tym skończył, bowiem jego żona jest wspaniałą kobietą, i nie może mieć pewności, ile jeszcze czasu będzie im dane spędzić razem. Zadbała o wszystko.
Usiadła po turecku na łóżku. Ostatni raz rozejrzała się po pokoju, zatrzymując się na zdjęciach jej przyjaciół – tych prawdziwych, z dzieciństwa – oraz rodziny. Notes w czarnej okładce wrzuciła do szafki Jimmy'ego. Uśmiechnęła się do mojej uśmiechniętej twarzy – wydrukowała to zdjęcie na specjalnym papierze krótko po mojej śmierci.
Zaczęła połykać tabletki, popijając je swoim ulubionym sokiem winogronowym. Była bardzo spokojna, nie bała się tego, co stanie się później.
Pojawiłam się, gdy zasnęła. Słuchałam coraz cichszego oddechu, coraz wolniej bijącego serca. Jej śmierć była spokojna. Zaplanowana. Można by rzec, że szczęśliwa. I nie była sama.
Pierwszy raz widziałam, jak dusza opuszcza ciało. Nie, to jej dusza była piękna. Promieniała. Shea nareszcie zaznała szczęścia i spokoju. Patrzyła na swoje ciało. Potem zauważyła mnie. Całą. W jednym kawałku, jakbym wciąż była żywa. Nie odezwałam się, by nie niszczyć tej chwili. Po prostu trzymałam ją za rękę, kiedy wpatrywała się w swoje ciało, które nie miało się już nigdy postarzeć. Nie żałowała swojej decyzji. Zatem i ja nie żałowałam, że do tego doprowadziłam.
        Jakiś czas później przybył przewodnik Shei. Okazał się być dziadkiem, którego dziewczyna znała jedynie ze zdjęć. Patrzyłam jak znikają i myślałam, że tak właśnie wyobrażałam sobie swoje odejście. Jednocześnie cieszyłam się, że stało się inaczej.
        Shea odeszła. Nie miała tu do zrobienie nic więcej. A ja? Ja wróciłam do swojego świata i niezwykle irytującego przewodnika, który - czy mi się to podoba czy nie - był jego częścią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz