Shea siedziała przy biurku i pisała
list. W jej oczach lśniły łzy, jednak nie pozwalała im płynąć.
Zajrzałam jej przez ramię i zdziwiłam się, bowiem list ten
zaadresowany był do mnie. Zaczęłam czytać.
„Droga Elisabeth,
w zasadzie nie znałyśmy się
wcale, jednak to właśnie dzięki Tobie zrozumiałam, czym jest
życie. Kiedy ujrzałam Cię po raz pierwszy od dnia Twojej śmierci,
byłam przerażona. Twoje ciało składało się z niezliczonej
ilości kawałków, z których ostatecznie uformowała
się cała Twoja osoba. Nic nie mówiłaś. Po prostu stałaś
i patrzyłaś na mnie bez wyrazu, choć mogłabym przysiąc, że
przez chwilę w Twych brązowych oczach widziałam smutek. Kiedy
przed zniknięciem zdołałaś się uśmiechnąć zrozumiałam, że
to nie z powodu własnej śmierci jesteś smutna, a to mój los
jest tego powodem. Dziękuję Ci, dzięki Tobie, tej krótkich
chwili w parku zrozumiałam, co powinnam – co chcę zrobić.
Oszukiwałam się latami, dając kierować swoim życiem matce i
wykorzystywać ojcu. To było złe, jednak jest już zbyt późno
by to zmienić. Muszę odejść, na zawsze. Dołączyć do Ciebie i
innych, których widziałam. Mam wrażenie, że to Ty
sprawiłaś, że zaczęłam widzieć tych, którzy odeszli.
Jeśli tak jest, proszę – nie obwiniaj się. Może i pozbawiło
mnie to części zmysłów, nie raz i nie dwa doprowadziło do
łez i zapewniło nocne koszmary, jednak dzięki temu pojęłam, czym
właściwie jest śmierć. Ludzie tracą życie codziennie. Jednak
umierają za życia jeszcze częściej. Wielu martwych ciałem, duszą
jest żywszych od Nas, nieznających sekretów odejścia. Moja
dusza jest martwa, egzystencja bezbarwna, a jej kresu nie widać na
horyzoncie. Muszę zatem spojrzeć poza niego i przywołać ją do
siebie. Chciałabym, byś była wtedy przy mnie. Czekała na mnie. I
wybaczyła wszystko, co zrobiłam Ci za życia. Przepraszam.”
Złożyła kartkę
na cztery części, ubrała się i poszła na cmentarz. Przysiadła
na brzegu pomnika, a kartkę wsunęła pod przyniesiony ze sobą
czerwony znicz. Zgarnęła jesienne liście i powiodła dłońmi
okrytymi czarnymi rękawiczkami bez palców po złotych
literach układających się w moje nazwisko. Po jej policzku
spłynęła pojedyncza łza. Nie otarła jej, a pozwoliła spłynąć
aż do podbródka, gdzie wchłonął ją brązowy szalik. Z
torby wyjęła – co zupełnie mnie zaskoczyło – słownik
polsko-angielski. Dopiero po chwili zrozumiałam, do czego był jej
potrzebny. Inskrypcja, zgodnie z moim życzeniem, nie była
tradycyjną formułką, a cytatem z pewnej książki zapisanym w
języku polskim. Głosiła ona: „Śmierć ma poczucie humoru. Ona
nie przychodzi tak po prostu i nie rozbija twojego przyjęcia; raczej
zakłada kostium maskaradowy i przychodzi z kielichem w dłoni!”.
Tłumaczenie zajęło jej kilka minut. Nie zdołała przetłumaczyć
go całkowicie, jednak i ona czytała tę książkę, wiedziałam
więc, że wie, co to za cytat. Uśmiechnęła się, co tylko
potwierdziło moje przypuszczenia.
- A czasem to ona urządza przyjęcie, na którym mamy być gośćmi honorowymi - szepnęła, zebrała rzeczy i ruszyła w stronę domu.
- A czasem to ona urządza przyjęcie, na którym mamy być gośćmi honorowymi - szepnęła, zebrała rzeczy i ruszyła w stronę domu.
Włożyła swoją
ulubioną sukienkę. Drzwi pokoju zamknęła na klucz. Posprzątała,
na biurku ułożyła listy dla swoich rodziców, napisane na
kremowym sztywnym papierze i schowane w burgundowych kopertach. Każdą
zaadresowała słowami „Przepraszam, mamo” i „przepraszam,
tato”. Pisała w nich, że nie ma do nich żalu, że to ona zbyt
długo pozwalała, by jej życie wyglądało tak a nie inaczej. Że
ten moment prędzej czy później i tak nastał. Jednak
niektóre informacje nie powtarzały się w obu listach. Matkę
prosiła, by nie zrobiła tego samego jej młodszej siostrze, inaczej
straci i ją. Ojcu, by nie zrobił tego nigdy więcej żadnemu innemu
dziecku. List do ciotki wysłała dzień wcześniej, pisząc w nim,
dlaczego to zrobiła – nie wspomniała jednak o mnie. W jednej z
szafek schowała list przeznaczony dla policjantów, opisujący
poczynania jej ojca z ostatnich kilkunastu lat. Wiedziała, że to
było właściwe. Napisała też list dla siostry. Prosiła w nim, by
nie tkwiła w miejscu po jej odejściu, a spełniała marzenia i
robiła wszystko, by być szczęśliwą. Obiecywała też, że zawsze
będzie z nią, tak jak ktoś inny towarzyszył jej podczas jej
najcięższych dni. Przekazała jej też swoje wszystkie rzeczy.
Zadbała też o napisanie oświadczenia o kremację i zgodę na
przeszczep organów. Kilka dni wcześniej odeszła z drużyny
czirliderek i napisała listy do osób, którym również
wyrządziła wszelkiego rodzaju krzywdy. Zostawiła też wiadomość
do dyrektora z informacją, że są uczniowie, którzy wiedzą
o jego romansie i żeby z tym skończył, bowiem jego żona jest
wspaniałą kobietą, i nie może mieć pewności, ile jeszcze czasu
będzie im dane spędzić razem. Zadbała o wszystko.
Usiadła
po turecku na łóżku. Ostatni raz rozejrzała się po pokoju,
zatrzymując się na zdjęciach jej przyjaciół – tych
prawdziwych, z dzieciństwa – oraz rodziny. Notes w czarnej okładce
wrzuciła do szafki Jimmy'ego. Uśmiechnęła się do mojej
uśmiechniętej twarzy – wydrukowała to zdjęcie na specjalnym
papierze krótko po mojej śmierci.
Zaczęła połykać tabletki, popijając
je swoim ulubionym sokiem winogronowym. Była bardzo spokojna, nie
bała się tego, co stanie się później.
Pojawiłam się, gdy zasnęła.
Słuchałam coraz cichszego oddechu, coraz wolniej bijącego serca.
Jej śmierć była spokojna. Zaplanowana. Można by rzec, że
szczęśliwa. I nie była sama.
Pierwszy raz widziałam, jak dusza
opuszcza ciało. Nie, to jej dusza była piękna. Promieniała. Shea
nareszcie zaznała szczęścia i spokoju. Patrzyła na swoje ciało.
Potem zauważyła mnie. Całą. W jednym kawałku, jakbym wciąż
była żywa. Nie odezwałam się, by nie niszczyć tej chwili. Po
prostu trzymałam ją za rękę, kiedy wpatrywała się w swoje
ciało, które nie miało się już nigdy postarzeć. Nie
żałowała swojej decyzji. Zatem i ja nie żałowałam, że do tego
doprowadziłam.
Jakiś czas później przybył przewodnik Shei. Okazał się być dziadkiem, którego dziewczyna znała jedynie ze zdjęć. Patrzyłam jak znikają i myślałam, że tak właśnie wyobrażałam sobie swoje odejście. Jednocześnie cieszyłam się, że stało się inaczej.
Shea odeszła. Nie miała tu do zrobienie nic więcej. A ja? Ja wróciłam do swojego świata i niezwykle irytującego przewodnika, który - czy mi się to podoba czy nie - był jego częścią.
Jakiś czas później przybył przewodnik Shei. Okazał się być dziadkiem, którego dziewczyna znała jedynie ze zdjęć. Patrzyłam jak znikają i myślałam, że tak właśnie wyobrażałam sobie swoje odejście. Jednocześnie cieszyłam się, że stało się inaczej.
Shea odeszła. Nie miała tu do zrobienie nic więcej. A ja? Ja wróciłam do swojego świata i niezwykle irytującego przewodnika, który - czy mi się to podoba czy nie - był jego częścią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz