niedziela, 23 lutego 2014

Pogrzeb

        Wiosna to ładna pora roku na pogrzeb. W trakcie niej się urodziłam, i w trakcie niej miałam spocząć w ziemi. Popołudniowe słońce ogrzewało odzianych w czerń zebranych, zielona trawa, zazielenione drzewa i kolorowe kwiaty wydawały się być żartem od natury. Taka radość życia w tak martwym miejscu.
        Uśmiechnęłam się na tę myśl. To dobrze, że chociaż Matka Ziemia dba, by nie było tu całkiem ponuro. W końcu śmierć nie jest wcale taka straszna jak ją malują. To żywi tak do odbierają.
        Stojąc w pewnej odległości obserwowałam zebranych. Uderzyła mnie pewna myśl. Zaczęłam się śmiać.
        Byłam na własnym pogrzebie. Oto stałam tu, niedostrzegalna dla nikogo z wyjątkiem opryszka sprzed wieków, i śmiałam się wniebogłosy, a kilkadziesiąt metrów dalej znajdowała się moja trumna. Ludzie płakali, a ja nie mogłam przestać chichotać. Jednak następna myśl nieco przysłoniła mój radosny nastrój.
        Przyszło mnóstwo ludzi. Nie wierzyłam, że aż tylu osobom na mnie zależało, że wszystkich poruszyła moja nagła śmierć. Słuchałam ich cichych rozmów, wymienianych szeptem uwag - tak cicho, by usłyszeli je najbliżej stojący, jednak by nie dotarły one do moich bliskich. Niezła mi przyzwoitość. Niemniej, nie myliłam się. To nie pamięć o mnie ich tu ściągnęła, to nie moje życie chcieli uczcić. Przyciągnął sposób, w jaki zginęłam. Sensacja zawsze przyciąga tłumy.
        - Hej, rozchmurz się. To impreza na twoją cześć. Oni wszyscy są tu dla ciebie. Myślisz, że będą później serwować jakieś mocniejsze trunki?
        - Wcale nie są tu dla mnie - odparłam. - Są tu, by powymieniać się plotkami, urządzić rewię mody i pogapić się na nieszczęście innych. Nieszczęście, którego większość z nich nie jest w stanie zrozumieć. Ach, i nie wolno zapomnieć, że pewnie mają nadzieję na pokazanie tego, co ze mnie zostało. I nie licz na żadne trunki, amigo. Trupy nie piją. Jeśli chcesz mnie rozśmieszyć, nie idzie ci zbyt dobrze.
        Nie odpowiedział. Mówiłam prawdę, a on doskonale o tym wiedział.
        - Ja nie miałem pogrzebu - wypalił nagle. Nie odezwałam się, licząc, że wtedy doda coś więcej.
        - Ścięli mi głowę a potem nabili ją na pal i postawili jako ostrzeżenie dla innych złodziejaszków i tym podobnych. A ciało wyrzucili do kubła na śmieci. Siostra widziała to wszystko i chciała wieczorem po mnie wrócić. Cóż, drapieżniki były szybsze.
        - To straszne.
        - Tak to już jest. Życie nie jest sprawiedliwe, więc dlaczego śmierć miałaby taka być? 
        Miał rację. Tym razem to ja nic nie dodałam. Zamiast tego ruszyłam naprzód.
        Rozglądałam się po przybyłych. Rodzina, znajomi rodziców wraz z dziećmi, moi szkolni koledzy. Kilku znajomych Michaela, który stał przy rodzicach, z - o dziwo - Isobel mocno ściskającej go za rękę. Mój brat wydawał się tego jednak nie zauważać. Pustym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń, wszystkie jego mięśnie były napięte do granic możliwości. Jeszcze nigdy nie czułam się tak bezradna. Chciałam go mocno przytulić i zapewnić, że wszystko u mnie w porządku. Że to wszystko wcale nie jest takie straszne, i że zawsze będę nad nim czuwać. Dopóki silna dłoń Kaspiana nie złapała mnie za ramię nie zorientowałam się, że ruszyłam w jego stronę. Gdybym mogła jeszcze płakać, z pewnością właśnie to bym zrobiła. Nie przeszkadzało mi to jednak odczuwać smutku. Gdyby nie silne ramiona mego przewodnika, przyciskające mnie do jego silnej piersi, z pewnością usiłowałabym jakoś dać znać im wszystkim o swojej obecności.
        To był chyba pierwszy raz, gdy staliśmy wszyscy razem. Prawie wszyscy. Ja znajdowałam się w czarnej urnie stojącej wewnątrz prostej dębowej trumny. Rodzice, za nakazem Michaela, rzecz jasna, zdecydowali się włożyć tam kilka moich ulubionych rzeczy, bym nie czuła się samotna. Znalazły się tam między innymi moje słowniki angielsko-polskie, zdjęcia zrobione podczas pobytu w Polsce, ulubiona para czarnych wytartych spodni, skórzana bransoletka z wizerunkami czaszek, kilka książek i zbiory moich własnych prac: opowiadań i zdjęć. Gest sam w sobie był uroczy, a im przyniósł pewien rodzaj ulgi. Mnie jednak głównie rozbawił.
        Wśród szkolnych kolegów wypatrzyłam Jimmy'ego, który wyjątkowo nie stał wraz z pozostałymi członkami Wielkiej Trójcy. Zamiast tego stanął całkiem z tyłu, a wypatrzyłam go jedynie dzięki jego jasnej czuprynie. Wdrapał się na inny pomnik, by mieć lepszy widok na trumnę. Wpatrywał się w nią uporczywie, jakby spodziewając się, że za chwilę z niej wyskoczę, a całe to zamieszanie okaże się żartem. Nic takiego nie miało się jednak stać. Byłam martwa. Koniec. Kropka.
        Uniósł w stronę słońca pobladłą twarz, po której spłynęła pojedyncza łza. Jego dłoń zacisnęła się na długiej ciemnoczerwonej róży, kolce wbiły się w skórę, krew nadawała liściom rdzawy odcień. Jego zachowanie było zupełnie odmienne od pozostałych zebranych. Nie był znudzony czy zaciekawiony, wydawał się być szczerze rozżalony. Obserwując go właśnie teraz, zdałam sobie sprawę, że mnie lubił. Naprawdę lubił. Innych przywiodła tu sensacja, stali obojętnie, może nieco niezręcznie. Nie znali mnie i chcieli jak najszybciej się stąd wydostać. Jimmy też wyglądał, jakby na coś czekał, nie miałam jednak pojęcia na co.
        Patrząc na niego, myślałam o kilku ostatnich miesiącach. Po wylocie do Polski okazało się, że ze względu na znaczną różnicę czasu i całą masę innych czynników, nie mogę skończyć szkoły przez internet, zostałam więc zmuszona zaliczyć ostatni rok nauki w szkole średniej w tradycyjny sposób, chodząc na zajęcia w młodszymi dzieciakami. Kiedy wparowałam spóźniona do sali, lekcja angielskiego już trwała. Pani Hugges wyjaśniła wszystkim kim jestem i kazała mi zająć ostatnie wolne miejsce - obok Jimmy'ego. Ten przyjrzał mi się uważnie, a po chwili posłał rozbrajający uśmiech. Uznałam, że widok go zadowolił, więc odwzajemniłam gest. Został moim przewodnikiem, którego - bądź co bądź - wcale nie potrzebowałam. Upierał się jednak, że po dwóch latach nieobecności mogę wszystkiego nie pamiętać. Pomagał mi także nadrobić zaległości. I pytał. O wszystko. O moje zainteresowania, rodzinę, pobyt w Polsce. Kochał zdobywać wiedzę. Patrząc teraz na jego zbolałą twarz, mogłam się jedynie domyślać, że owszem, również wspomina ten czas.
        Uroczystość trwała w najlepsze. Kapłan wygłaszam tradycyjne formułki, matka szlochała głośno, po twarzy trzymającego ją mocno ojca także płynęły łzy. Szlachetny płyn zdobił także twarze kilku innych zebranych, w tym Isobel, która obejmowała Michaela, który cały się trząsł. Nie płakał jednak. Kiedyś przyrzekliśmy sobie, że niezależnie, które z nas odejdzie pierwsze, drugie nie będzie płakało na jego pogrzebie. Mój wspaniały brat z całych sił starał się dotrzymać obietnicy, choć wiele go to kosztowało. Zauważyłam, że on jeden nie ubrał się w tradycyjną żałobną czerń, a miał na sobie jedną z moich koszulek. Uwielbiałam luźnie ubrania, a on z upodobaniem to wykorzystywał - zarówno za mojego życia, jak i teraz. Koszulka, którą wybrał, była jedną z moich ulubionych i przedstawiała Absolema z Alicji w Krainie Czarów.

 dobiegła końca. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Mieli powracać tu od czasu do czasu, jedni częściej, inni rzadziej. W końcu jednak zaczną tu zaglądać jedynie w święta, i to raczej z nawyku bądź poczucia obowiązku niż z potrzeby powspominania mojej osoby. Taki jest porządek rzeczy.
Kiedy trumna została opuszczona i zasypana, a na cmentarzu nie było żywej duszy, Jimmy podszedł do kopca piasku, który miał tam tkwić do czasu postawienia pomnika. Opadł na kolana, róża wypadła z jego dłoni, uderzyła głucho o twardą drogę. Odbiła się niemrawo od ziemi, by po chwili zupełnie znieruchomieć. Zakrwawione liście lśniły w świetle popołudniowego słońca. Skrył twarz w dłoniach, wreszcie pozwalając płynąć łzom. Przysiadłam obok niego, bezwiednie wyciągając rękę w jego stronę. Jakby wyczuwając coś niezwykłego, uniósł głowę. I spojrzał prosto w moją smutną twarz. Na jego ustach pojawił się ślad smutnego uśmiechu.
- Jak to jest, być na własnym pogrzebie? - spytał chrapliwym szeptem.
Moja ręka opadła. Widział mnie. Jimmy Hall, trochę niecodzienny kujon, widział zmarłych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz