poniedziałek, 10 marca 2014

Rozdział I

Kiedy byłam mała, rodzice wołali na mnie Yellow – na cześć mojej ulubionej postaci z ukochanego niegdyś serialu Power Rengers. Potem przerodziło się to w Yell i tak już zostało.Wielu wołało tak na mnie, choć nie miało pojęcia skąd się to wzięło. To zabawne. Czasami zastanawiamy się nad naprawdę trywialnymi sprawami, a nie interesujemy się tym, co działo się w życiu naszych przyjaciół zanim my się w nim pojawiliśmy. Ja byłam inna. Kochałam zdobywać wiedzę, pytałam o wszystko odkąd tylko nauczyłam się sklecać w miarę poprawne zdania. Kiedyś, na jednej z nudniejszych lekcji religii spytałam księdza, jak to możliwe, że Maryja była dziewicą po urodzeniu Jezusa. Ksiądz nic nie odpowiedział, jednak z tylnej ławki dało się dosłyszeć "in vitro i cesarka". Pamiętam, że gdy zaczęliśmy się śmiać, a ksiądz patrzył na nas z politowaniem, choć jego wargi zadrżały. Kilka lat później zmarł na zawał serca. Widuję go tu od czasu do czasu, wymieniając uprzejme "dzień dobry".

Po śmierci każdy jest przyporządkowywany do jakiejś kategorii. Przylepia się nam etykietki, zupełnie jak za życia. Cóż, nikt nie obiecywał, że po śmierci wszystko ulega zmianie. Ja znalazłam się w kategorii "Zmarli z przypadku". Stanowimy tu pewien rodzaj komików - to, że zginęliśmy przez przypadek wszystkich tu bawi. To nie to samo co zejść po zmaganiu się z jakąś chorobą, zginąć w ulicznej strzelaninie, być ofiarą zamachu czy zamordowanym zakładnikiem przy okazji jakiegoś napadu. Za najnudniejszych uważa się tych, którzy zginęli w sposób naturalny, ze starości. Tak jak za życia o naszym statusie świadczyły znajomości, pieniądze i sukcesy, tak tutaj decyduje o tym sposób, w jaki zginąłeś.


Zastanawialiście się kiedyś, skąd biorą się wszystkie media? Nie, nie chodzi o telewizję, lecz o ludzi komunikujących się ze zmarłymi. Cóż, ja też myślę, że to pic na wodę. Ci, którzy rzeczywiście posiadają takie zdolności siedzą cicho by nie wyjść na skończonych idiotów. Niemniej, oni istnieją i są ich tysiące, a nawet miliony. To może być każdy: twój szef, siostra, ekspedientka czy człowiek mijany przypadkiem na ulicy. Jak to się dzieje, że niektórzy „szczęściarze” zyskują takie „moce”? To proste. Każdy, kogo dotknie odchodząca w zaświaty dusza, posiada później kontakt ze światem zmarłych - w większym bądź mniejszym stopniu. Jak łatwo się domyślić, główna zasada umierania głosi "Odchodząc, nie dotykaj niczego, co żyje". O istnieniu tej zasady zdajemy sobie sprawę dokładnie trzy sekundy po śmieci - nie pytajcie dlaczego akurat tyle, bo sama tego nie wiem. Gdy już zdasz sobie sprawę z istnienia owego prawa, natychmiast szukasz innej drogi ucieczki - to działanie zupełnie instynktowne. Przelatujemy więc przez ściany, krzesła, fotele i inne tego typu rzeczy. Zdarzyło się wam kiedyś, że zupełnie nagle usłyszeliście skrzypnięcie z okolicy domu, w której nikt się teoretycznie nie kręcił? Cóż, teraz już wiecie, że w rzeczywistości była to dusza szukająca innej drogi odejścia.
Jak łatwo się domyślić, po zdaniu sobie sprawy z tego, że nie mogę niczego dotknąć, natychmiast wlazłam w ścianę. Niestety, miałam pecha - tuż za nią znajdowała się łazienka, a w niej moja szkolna koleżanka. Zazwyczaj tylko ocieramy się o żywego, szybko uskakując w inną stronę. Cóż, ja nie miałam tyle szczęścia. Przeleciałam przez nią - dosłownie. Tego dnia życie Lilianny Mitchell zupełnie się zmieniło.

        Za życia należałam do osób bez ogródek mówiących co myślą. Niestety zdarzało się czasem, że konieczność powiedzenia czegokolwiek wyprzedzała myślenie. Podobnie było z czynami. Robię zanim pomyślę, żyję chwilą. A raczej żyłam. Bo zrobiłam coś, zanim pomyślałam o konsekwencjach. Kto by pomyślał, że chcąc uratować życie nieszczęsnego pisklaka, stracę własne? Jak łatwo się domyślić, nie ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz